Gra przyzwoicie, oddaje sporo strzałów, nie pozwala przy tym na wiele przeciwnikom, ale punktuje tak sobie. Piast Gliwice w sześciu dotychczasowych meczach zgarnął raptem siedem punktów, choć wydaje się, że powinno ich być nieco więcej.
Zaczęli od porażki z trzecią drużyną poprzedniego sezonu – Lechem Poznań. Porażki, która z pewnością mocno bolała. Choćby dlatego, że podopieczni Aleksandara Vukovicia otworzyli wynik, a kiedy stracili dwa gole i musieli ów wynik gonić, omal tego nie uczynili. Zabrakło im bowiem nieskuteczności. Czegoś, co od początku rozgrywek trapi Piasta.
Tydzień po porażce z Lechem gliwiczanie pojechali do Mielca, gdzie potrafili zdominować Stal, ale nie potrafili dominacji tej przełożyć na zdobycz bramkową, i mimo oddanych (wg różnych źródeł) 25 strzałów, tylko zremisowali bezbramkowo.
Podobnie jak tydzień później w derbowym starciu z Górnikiem. Derbach niezbyt przyjemnych dla oka, więcej w nich było przeszkadzania, aniżeli gry w piłkę, destrukcja górowała nad ofensywą, ale nawet po meczu gros ekspertów wypowiadało się, iż to Piast był drużyną, która bardziej chciała wygrać mecz.
Przełamanie przyszło dopiero w starciu z mistrzami Polski. Co równie warte odnotowania, Raków Częstochowa został w Gliwicach zdominowany. Dopiero w samej końcówce potrafił zagrozić bramce strzeżonej przez Františka Placha. I abstrahując już od rotacji w szeregach Rakowa spowodowanych grą w europejskich pucharach, Piast stłamsił częstochowian ich własną bronią – intensywnością.
Gliwiczanie przebiegli wówczas ponad 117 km przy 116 km Rakowa. Wykonali też 87 sprintów oraz 542 szybkich biegów, z czego do tej pory raczej nie słynęli. Dopiero pod wodzą Vukovicia nieco się to zmieniło.
Triumf nad Rakowem był jak na razie pierwszym i ostatnim. Od tamtego czasu minęły już blisko dwa tygodnie, a Piast zanotował w dwóch kolejnych meczach raptem dwa punkty. Choć, gwoli ścisłości, trzeba przyznać, że i w tych spotkaniach zdobycz ta mogła, a nawet powinna być wyższa.
O tym jak bardzo piłkarze Piasta rażą nieskutecznością, niech świadczy statystyka goli oczekiwanych. Według niej gliwiczanie powinni byli zdobyć całe jedenaście goli – najlepszy wynik w lidze. W rzeczywistości potrafili zdobyć tylko cztery.
Jeśli chodzi o ich statystykę oczekiwanych goli straconych – tutaj jest to nieco bliższe rzeczywistości. Wynosi bowiem 3,69 (stracili cztery). Niemniej jednak warto dodać, iż jest to również bardzo dobry wynik. Lepsze w tym aspekcie są jedynie ekipy Rakowa oraz Legii, które rozegrały dwa mecze mniej.
– Ruch po słabszych meczach był dziś zmobilizowany. Bronił się z determinacją i nie było łatwo kreować sytuacji na tak grającej defensywie całego zespołu. Aczkolwiek stworzyliśmy ich wystarczająco dużo, żeby wygrać. Jakoś nie możemy się wstrzelić w bardzo dogodnych sytuacjach. Piłka jest taka, że Ruch ze swoich kontr też mógł zdobyć gola, może nawet zwycięskiego. Trzeba przyjąć ten remis jako jakąś zdobycz – mówił po ostatnim remisie z Ruchem Chorzów szkoleniowiec Piasta, Aleksandar Vuković, cytowany przez oficjalną stronę klubu.
Co może być przyczyną tak miernej skuteczności Piasta? Na pierwszy rzut oka, i tutaj zdajemy sobie sprawę, iż Ameryki nie odkrywamy, brakuje kogoś, kto będzie w stanie wykańczać dogodne sytuacje. Egzekutora, który nie spanikuje, mając piłkę na nodze lub głowie w polu karnym rywala.
Gliwiczanie grają bardzo dobrze jedynie do szesnastego metra – w polu karnym brakuje im pomysłu, jak wykończyć akcje. Na skrzydłach mogą dwoić się i troić zarówno Ameyaw czy Kądzior, wspomagać ich mogą boczni obrońcy, Katranis i Pyrka, ale co z tego, skoro nie ma kto wykończyć sytuacji.
Potencjalnym egzekutorem jest Kamil Wilczek, który nawet jak nie zdobywa bramek, ostro haruje na pozycji numer dziewięć. Problem w tym, że obecnie zmaga się z urazem. A Jorge Felix nie wydaje się być typem goleadora. Hiszpan znacznie lepiej czuje się bowiem za plecami typowej „dziewiątki” lub na skrzydle.
– Przeważamy i kreujemy sobie dużo sytuacji, ale piłka nie chce wpaść do bramki. Niestety czasami takie okresy w piłce się zdarzają. Ważne, że te okazje stwarzamy, jednak trochę boli, że te gole nie wpadają. (…) Różne są pomysły na finalizację akcji czy to przez dośrodkowanie, próbował również indywidualnie Michael Ameyaw, inni też, ale na koniec jesteśmy nieskuteczni – mówił po meczu z Ruchem Damian Kądzior.
– Wiemy, jak wygląda sytuacja, a trener pokazywał nam statystyki wykreowanych okazji w całym sezonie. Jesteśmy pod tym względem na drugim miejscu, a po meczu z Ruchem może i na pierwszym. Te sytuacje na gole mamy na bardzo wysokim poziomie, ale nie wpada. W każdym meczu gramy dobry futbol, ale mamy tylko jedno zwycięstwo – dodał, cytowany przez oficjalną stronę klubu.