Opuszczone głowy i złość w oczach piłkarzy Rakowa tuż po ostatnim gwizdku meczu z Arisem Limassol wyraźnie pokazywały, że nikogo w Częstochowie sam fakt awansu do fazy grupowej któregokolwiek z pucharów nie zadowala. Mistrzowie Polski chcą już za dwa tygodnie usłyszeć w Sosnowcu hymn Ligi Mistrzów.
Stworzony przez Tony’ego Brittena utwór, będący prostą, ale genialną adaptacją jednego z czterech hymnów koronacyjnych, to prawdziwy symbol Champions League. Fakt, że masz możliwość usłyszeć go na murawie, świadczy o tym, że do czegoś doszedłeś w futbolu, trzeba sobie na ten przywilej wszak mocno zapracować. W Polsce hymn ten wybrzmiewał do tej pory zaledwie kilka razy, choć przecież na światowe listy przebojów piłkarskich trafił już w 1992 roku. I nagle jesteśmy krok od tego, by wybrzmiał na nowym stadionie w Sosnowcu.
Tak, wiem doskonale, że Sosnowiec to nie Śląsk, więc na portalu poświęconym śląskiej piłce tytuł może budzić kontrowersje, ale jednak o wysokie stawki gra zespół z województwa śląskiego. Ta lokalizacja to właściwie jedyne, co się w projekcie „Wielki Raków” nie zgadza. Mistrz Polski bezdomny wprawdzie nie jest, to nie ta sama sytuacja co wtedy, gdy po powrocie do Ekstraklasy musiał grać w Bełchatowie, ale częstochowski dom to na razie bardziej mieszkanie zastępcze niż rezydencja godna Europy. W przypadku wyeliminowania Arisu częstochowianie będą więc musieli jechać 80 kilometrów na południe, bo 4. runda eliminacji to już oprawa Ligi Mistrzów – nie tylko hymn przed meczem, ale przyjeżdżające pod stadion ogromne tiry ze wszystkim, co potrzebne, by logo Champions League było wszędzie tam, gdzie być powinno. W tej fazie naprawdę czuć już o co idzie gra i jak blisko jest do raju.
Droga do hymnu LM w Sosnowcu jest jeszcze wprawdzie daleka, bo przecież Raków musi najpierw obronić przewagę z własnego stadionu na Cyprze, ale sam fakt, że raj wydaje się realną perspektywą, zasługuje na uznanie. Mistrz Polski jest w sytuacji gracza z programu „Milionerzy”, który ma już sporą gwarantowaną sumę – w tym przypadku fazę grupową Ligi Konferencji – ale nadal pozostaje w grze o najwyższą stawkę. Jest dobrze przygotowany, dostał naprawdę ciekawe pytania, ale, jak to w quizie, musi liczyć też na łut szczęścia.
CZYTAJ TEŻ: Raków wygrywa z Arisem! Zaliczka nie jest jednak zbyt duża
O szczęściu nie ma natomiast mowy w przypadku konsekwentnej budowy poważnego klubu. Michał Świerczewski realizuje swoje dziecięce kibicowskie marzenia w najpiękniejszy sposób. Działa zgodnie z popularną choćby w NBA zasadą „Trust the process” – wierzy w pracę od podstaw i konsekwencję, nie spieszy się, ale systematycznie tworzy coraz silniejszy klub. Jasne, trudno na dziś obronić nazywanie Rakowa Wielkim, ale klubowa gablota jednokrotnego na razie mistrza Polski wypełnia się trofeami w bardzo szybkim tempie. I nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, bo fundamenty – poza stadionem – są naprawdę solidne, a pieniądze, które można zarobić za grę w Europie i na grze w Europie są naprawdę godne. Ekstraklasa płaci swoim reprezentantom w Europie ogromne pieniądze – wielu prezesów narzeka, że dysproporcje są za duże i chce zmian, zwłaszcza że pucharowicze mają też otrzymać pieniądze z Ministerstwa Sportu – ale trzeba przyznać, że ci dobrze je inwestują, budując kadry umożliwiające skuteczną walkę na każdym froncie.
Raków nie jest więc kolejnym wynalazkiem i zabawką znudzonego samym biznesem człowieka interesu, a poważnym graczem na polskiej scenie piłkarskiej. O tym, jak trudno taką markę i stabilizację wypracować przekonują się obecnie choćby w Krakowie, gdzie Wieczysta bardzo szybko znalazła się pod ścianą. Dużych (historycznie dla polskiej piłki zasłużonych i znaczących w kraju) klubów, w których sukces chciano osiągnąć natychmiast też nie brakuje. W Częstochowie wierzą w proces i dlatego są tak mocni. I nawet jeśli ostatecznie do Ligi Mistrzów nie wejdą, nawet jeśli hymn koronacyjny Haendla w tym roku w Sosnowcu nie wybrzmi, Raków nadal będzie mógł mówić o historycznym sukcesie, jakim będzie gra w fazie grupowej. A my nadal będziemy mogli pisać hymny pochwalne pod jego adresem, bo jestem dziwnie spokojny, że mistrz Polski da nam jeszcze w tym sezonie sporo radości, podobnie zresztą, jak pozostali nasi reprezentanci. Rywalizacja Wielkiej Czwórki ligowej powoduje podnoszenie jej poziomu i wzrost prestiżu Ekstraklasy, którą takie mocne konie pociągają systematycznie w górę rankingu krajowego UEFA, a to wszystko sprawia, że na stadiony chce chodzić coraz więcej kibiców. Przyszłość naszej ligowej piłki dawno nie wyglądała tak dobrze – także za sprawą Rakowa Częstochowa.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport