Czego możemy spodziewać się w 12. serii gier na boiskach PKO BP Ekstraklasy? Zapraszamy na zapowiedź kolejki.
12. kolejkę rozpoczniemy w Mielcu, gdzie Stal podejmie Pogoń. Obie drużyny rozpędzone ostatnimi zwycięstwami powinny sprawić niezłe widowisko. Mielczanie po wysokich porażkach z Widzewem i Jagiellonią przełamali się w Legnicy. Szczecinianie z kolei zwyciężając z Lechią na otwarcie stadionu, kontynuują serię czterech kolejnych meczów bez porażki – ostatni raz ponieśli ją w Częstochowie w ostatni dzień sierpnia.
Warto przy okazji piątkowego starcia obserwować poczynania dwóch niezwykle istotnych dla obu ekip graczy – Saida Hamulicia oraz Pontusa Almqvista. Obaj w poprzedniej serii gier zdobyli po golu, a Szwed dodatkowo zanotował asystę. Nie da się ukryć, że stanowią oni wartość dodaną do swoich drużyn.
Białostoczanie są niepokonani od siedmiu spotkań – to najdłuższa taka seria w obecnych rozgrywkach. Ponadto w trzech ostatnich meczach zdobywali co najmniej dwa gole, a i odnieśli dwa zwycięstwa, w których zdobywali cztery trafienia – ze Stalą i Koroną. Za ich zdobycz bramkową odpowiada głównie duet napastników – Marc Gual i Jesus Imaz. Obaj panowie mają na koncie trzynaście bramek, czyli więcej od Zagłębia, Lecha, Radomiaka, Śląska, Piasta, Warty, Miedzi oraz Lechii.
– Ciekawe, że obecnie w klasyfikacji kanadyjskiej czołowe pozycje zajmują zawodnicy Jagiellonii i Wisły. Oczywiście punkty zdobywa zespół, ale to indywidualności znajdują się na czele tej klasyfikacji – zauważył na konferencji przedmeczowej Maciej Stolarczyk.
Przypomnijmy, że Wisła Płock będzie mogła wreszcie skorzystać z Rafała Wolskiego, który musiał pauzować w trzech spotkaniach za brutalny faul w meczu z Górnikiem Zabrze. A poza Rafałem Wolskim w Wiśle cały czas na przełamanie czeka Davo, który doskonale zaczął obecne rozgrywki, ale ostatnimi czasy nie może się wstrzelić – ostatniego gola zaliczył we wspomnianym meczu z Górnikiem po asyście Wolskiego. Być może z byłym piłkarzem Legii Warszawa Hiszpanowi będzie łatwiej się przełamać.
Obie drużyny poniosły w ostatniej serii gier porażkę. Jednakże Śląsk jak najbardziej zasłużoną, a Górnik niekoniecznie. Wrocławianie bili głową w mur i popełniali głupie błędy w defensywie przeciwko Warcie Poznań, której ulegli 0:2, a zabrzanie dzielnie walczyli z pragmatycznie nastawionym Zagłębiem, którego piłkarze byli tamtego dnia niezwykle skuteczni.
Warto w tym spotkaniu obserwować poczynania Kenjiego Okunukiego. Japończyk sprowadzony z tamtejszej drugiej ligi, mocno wyróżnia się na tle swoich kolegów i niewykluczone, że może być wiodącą postacią w kolejnych meczach Górnika. Z kolei w barwach Śląska kimś takim powinien być John Yeboah, który w meczu z Wartą najsolidniej pracował na zdobycie choćby punktu. To na nim sędzia najpierw odgwizdał rzut karny, ale ostatecznie podjął decyzję o jego anulowaniu po interwencji VAR-u.
Można się spodziewać sporo bramek. Nie dość, że obie drużyny nie słyną z solidności w tyłach, w ostatnich pięciu meczach między nimi padło łącznie piętnaście bramek, co daje średnią trzech goli na mecz.
– Tak naprawdę ten poznański tydzień zakończy się dobrze tylko wtedy, gdy wygramy z Wartą. W sobotę zdobyliśmy cenny punkt w spotkaniu z Lechem. Warta jest najlepszą drużyną jeśli chodzi o mecze wyjazdowe, bardzo dobrze radzą sobie w delegacji. Rywale wygrali cztery takie spotkania, jedno zremisowali i jedno przegrali. Tracą również mało bramek – powiedział przed tym spotkaniem Kosta Runjaić.
Niemiecki szkoleniowiec jest pewien, że w sobotnim meczu to jego drużyna będzie prowadzić grę. Zresztą nic w tym dziwnego, gdyż Warta zdecydowanie lepiej czuje się w grze bez piłki, co udowodniła choćby w ostatniej kolejce. Jak już wspomniano powyżej, Śląsk bił głową w mur, utrzymywał się dłużej przy piłce, ale w dużej mierze do niczego konkretnego to nie prowadziło. Najczęściej kończyło się to bowiem wyrzuceniem w boczny sektor i wrzutką w pole karne – takowych wrocławianie wykonali około 40 w całym spotkaniu.
O tym w jak złej sytuacji jest gdańska Lechia, niech świadczy fakt, iż na tym etapie rozgrywek ma mniej punktów od wszystkich trzech spadkowiczów poprzedniego sezonu. Górnik Łęczna miał bowiem sześć „oczek”, Bruk-Bet również sześć, a Wisła Kraków jedenaście. Lechia ma obecnie tylko pięć.
Cracovia zaś po małym kryzysie wraca na właściwe tory. Po remisie z Pogonią udało jej się przełamać z Radomiakiem, którego ograła bardzo pewnie 2:0. Nie da się ukryć, że to krakowianie będą w sobotni wieczór faworytem tego spotkania. Choć niewykluczone, że oddadzą Lechii piłkę. Nie od dziś wiadomo bowiem, że znacznie lepiej czują się w grze z kontrataku, co nie jest dobrą wiadomością dla podopiecznych Marcina Kaczmarka. A to dlatego, że jego drużyna również nie czuje się najlepiej w ataku pozycyjnym.
Niemniej jednak Lechia potrzebuje punktów jak tlenu. Ostatni raz miała okazję zatriumfować dopiero w ostatni dzień lipca – w „Sercu Łodzi” przeciwko Widzewowi. Od tamtej pory rozegrali osiem ligowych spotkań, w których zdobyli łącznie raptem dwa punkty na możliwych 24…
– Na pewno będzie to ciężki mecz. Trener nam mówił, jak Korona gra. Zrobimy jeszcze analizę i dobrze się przygotujemy na ten mecz. Musimy mieć dobrą taktykę. Jeśli ten mecz wygramy, to będzie to bardzo dobre dla zespołu. Jeśli zdobędziemy te punkty, walczymy wtedy w górnej połowie tabeli – przekonywał w rozmowie z oficjalną stroną klubu, Damjan Bohar.
Można śmiało stwierdzić, że skrzydłowy lubinian w poprzednim meczu na dobre wrócił z chorwackiej wojaży. Zanotował bowiem swój drugi dublet w historii występów w Zagłębiu. Wcześniej takowego wyczynu dokonał trzy lata temu – 30 września 2019 roku w meczu przeciwko ŁKS-owi.
O ile Zagłębie jest niepokonane od czterech spotkań, o tyle Korona nie może wygrać również od czterech spotkań. O nie najlepszej sytuacji kielczan niech świadczy fakt, iż po ostatniej porażce znaleźli się w strefie spadkowej, a prezes klubu w obronie szkoleniowca musiał wystosować oświadczenie w swoich mediach społecznościowych. Kibice bowiem mają coraz mniej cierpliwości do Leszka Ojrzyńskiego i stylu gry jego podopiecznych.
Faworyt może być tylko jeden, czyli nasz reprezentant w Europie. Radomiak z kolei musi się wreszcie otrząsnąć – w pięciu ostatnich meczach tylko raz zatriumfował, co prawda spektakularnie, bo bez najmniejszego problemu pokonał ówczesnego lidera z Płocka, ale z perspektywy czasu wydaje się to być wypadkiem przy pracy.
Wypadkiem przy pracy nie jest natomiast seria „Kolejorza”, który w lidze jest niepokonany od 14 sierpnia, kiedy to uległ an swoim stadionie Śląskowi Wrocław. Od tamtej pory poznaniacy regularnie punktują i mimo kiepskiego początku sezonu nie tracą kontaktu z czołówką, do której tracą sześć punktów, choć mają jeden zaległy mecz.
W Radomiu zaczyna się robić gorąco. Szczególnie na stołku Mariusza Lewandowskiego, do którego kibice zaczynają powoli tracić cierpliwość. Niewykluczone, że ewentualna porażka z Lechem może przelać czarę goryczy.
Tutaj również faworyt jest tylko jeden. Raków w czterech ostatnich meczach zdobył osiem goli i ani jednego nie stracił. Destrukcyjna maszyna spod Jasnej Góry działa aż miło. Choć można się przyczepić do jej działu kreacji czy egzekucji. W ostatnim meczu z Piastem częstochowianie musieli drżeć o wynik do samego końca, ale ostatecznie za sprawą trafienia Frana Tudora w doliczonym czasie gry zatriumfowali i tym samym wskoczyli na fotel lidera, mając nad wiceliderem ze Szczecina dwa punkty różnicy.
Natomiast Miedź znajduje się na przeciwnym biegunie. Tylko Lechia Gdańsk jest od niej gorsza w tabeli. Legniczanie muszą zacząć regularniej zapunktować, bo pięć punktów na obecnym etapie sezonu to bardzo mało. A terminarz nie rozpieszcza – teraz Raków, zaraz Cracovia, Widzew i Pogoń. Niemniej znając ekstraklasową logikę, wszystko jest możliwe. Jeśli Wojciech Łobodziński przygotuje coś specjalnego na nadchodzące mecze, być może Miedź się przełamie. Bo punktów potrzebuje niczym tlenu.
12. serię gier kończymy w Gliwicach. Obie drużyny miały okazję ostatnio mierzyć się z Rakowem. Widzew bezbramkowo zremisował, Piast uległ częstochowskiemu rywalowi 0:1, choć gola stracił w doliczonym czasie gry. Można spodziewać się więc wyrównanego widowiska. Piast choć był mocno osłabiony (nie zagrali Kądzior i Wilczek), potrafił zagrozić bramce Rakowa i niewiele brakowało, by utarł nosa faworytowi.
Gliwiczanie będą mieć mniej czasu na regenerację – swój ostatni mecz rozegrali wczoraj, Widzew z kolei w niedzielę. Ponadto warto zauważyć, że łodzianie wytrzymywali tempo gry z Rakowem, o czym nie można powiedzieć w kontekście Piasta, którego piłkarze ewidentnie już w ostatnim kwadransie oddychali rękawami.