GKS Tychy przegrał z ŁKS-em.
Ełkeasiacy od początku nastawieni byli na ofensywę. Bartosz Szeliga już w trzeciej minucie spotkania sprawdził refleks bramkarza GKS-uy strzałem z dystansu. W ciekawą rolę wszedł Maciej Radaszkiewicz, który do tej pory częściej jawił się nam jako typowy egzekutor. Wyciągnięty z rezerw napastnik wziął na siebie ciężar rozgrywania piłki i wychodziło mu to całkiem nieźle. GKS upatrywał swoich szans w kontrach. Najgroźniejszą z nich przeprowadził Łukasz Grzeszczyk. Kapitan tyszan wyłożył piłkę Gracjanowi Jarochowi, który przestrzelił. W 10. minucie Tosik w wydawałoby się niegroźnej akcji lekkomyślnie przepuścił Bartosza Biela. Na szczęście strzał skrzydłowego obronił Marek Kozioł.
Były momenty, w których oglądaliśmy ŁKS z najlepszych czasów Kazimierza Moskala i Wojciecha Stawowego. Tosik wysokim podaniem uruchomił Radaszkiewicza, który zszedł ze skrzydła i zacentrował do Ricardinho. Brazylijczyk wycofał piłkę do Piurlo. Hiszapński skrzydłowy uderzył z dystansu i trafił w jednego z obrońców rywali. Za styl punktów nie przyznają, ale sama akcja mogła się podobać kibicom spragnionym efektownej gry.
Po zamieszaniu pod bramką Kozioła, ełkaesiacy wyszli z kontrą czterech na trzech. Szeliga dograł do Ricardinho, który nie wiedzieć czemu zdecydował się strzelać z ostrego kąta, zamiast podawać do wychodzącego sam na sam Pirulo. Szczęścia z podobnym skutkiem spróbował Antonio Dominguez. ŁKS próbował zagrozić bramce gości wyłącznie uderzeniami z dystansu.
W 20. minucie piłkę w pole karne dośrodkował Dominguez, a Radaszkiewicz uderzeniem głową umieścił ją w siatce, przełamując ręce Jałochy. Chociaż wydawało się, że napastnik był na minimalnym spalonym, to analiza VAR tego nie potwierdziła. Z przebiegu gry ełkaesiacy w pełni zasłużyli na prowadzenie. Strzelec pierwszego gola mógł nie dokończyć spotkania, bo walczył o piłkę tak dzielnie, że dał się kopnąć w głowę jednemu z obrońców GKS-u Tychy i potrzebował pomocy medycznej. W czasie kiedy fizjoterapeuci pomagali Radaszkiewiczowi, Pirulo oddał kolejny strzał z woleja, jednak niecelny.
Pod koniec pierwszej połowy rzut wolny z bliskiej odległości wywalczył Javi Moreno. Niestety Dominguez trafił w mur, piłka odbiła się od obrońców i wróciła do pomocnika, który zagrał ją na skrzydło do Szeligi. Boczny obrońca niecelnie dośrodkował i akcja umarła w zarodku. Na przerwę ŁKS schodził z zasłużonym prowadzeniem.
Na początku drugiej połowy ŁKS dalej grał wysokim pressingiem i nie pozwalał tyszanom na zbyt wiele. Pierwszą groźną sytuację ofiarnym wślizgiem zastopował Oskar Koprowski. Ełkeasiak trafił czysto w piłkę, ale impet jego interwencji był taki, że wyrwał butem kępkę murawy.
Przed upływem godziny tyszanie ponownie zabronili bramce Kozioła. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego głową uderzał wprowadzony po przerwie Malec. Powoli malała przewaga optyczna ŁKS-u, a GKS Tychy poczynał sobie coraz śmielej. Podopieczni Vicuny zostali zepchnięci do obrony i przez dziesięć minut nie mogli się wygrzebać. Bramce tyszan udało się zagrozić w 61. minucie. Znowu z dystansu uderzał Pirulo, ale piłka odbiła się od jednego z obrońców gości i wyszła na rzut rożny. GKS wyszedł z kontrą i chociaż obrona łodzian szybko poradziła sobie z zagrożeniem, to Kozioł popełnił poważny błąd, bo podał pod nogi napastnika rywali. Na szczęście dla ŁKS-u tyszanie po raz kolejny nie trafili w światło bramki.
Po drugiej stronie bliski pierwszego gola w sezonie był Koprowski, który dwa razy bardzo dobrze uderzał głową, ale na miejscu był bramkarz. Piętnaście minut przed końcem poziom meczu się wyrównał. Po niektórych piłkarzach ŁKS-u widać było, że dali z siebie wszystko. Niewidoczny do tej pory Moreno bliski był jednak zdobycia premierowego gola, ale znów na miejscu był Jałocha.
Bardzo dobrze grał Bąkowicz. Młody obrońca nie pozwalał rywalom na wiele, odbierał piłkę i pomagał w ofensywie. W obozie ełkaesiaków nadal trwał konkurs kto pierwszy pokona bramkarza z dystansu. Atomowej wręcz mocy strzały oddali Radaszkiewicz i Dominugez. Technicznym, mierzonym uderzeniem próbował Damian Nowacki, ale za każdym razem lepszy był bramkarz Tychów. Brak skuteczności mógł się zemścić w końcówce, kiedy pogubia się defensywa, ale po kopniętą przez Damiana Nowaka piłkę z linii bramkowej wybił Sobociński.
Nerwowej końcówki nie było, bo po kontrze ŁKS-u do bezpańskiej piłki dopadł Maciej Wolski. Po jego strzale piłka odbiła się od Krzysztofa Wołowicza i zmyliła Jałochę,. Chociaż do kalendarzowej wiosny jeszcze daleko to pierwszy mecz rundy wiosennej ełkeasiacy zagrali jak prawdziwi Rycerze Wiosny i wlali w serca kibiców sporo nadziei.
ŁKS – GKS Tychy 2:0 (1:0)
1:0 – Radaszkiewicz 20.
2:0 – Wolski 88.
ŁKS: Kozioł – Bąkowicz, Sobociński, Koprowski, Szeliga – Tosik (63. Rozwandowicz), Dominguez, Pirulo (79. Nowacki) – Moreno, Ricardinho (63. Wolski) – Radaszkiewicz (87. Jurić)
GKS Tychy: Jałocha – Połap (46. Mańka), Szymura, Sołowiej, Wołkowicz – Piątek (63. Steblecki), Żytek – Kozina (63. Janiak), Grzeszczy, Biel ( 79. Nowak) – Jaroch ( 46. Malec)
żółte kartki: Pirulo, Tosik, Szeliga – Mańka, Sołowiej
widzów: 3562