Pochodzący z Jastrzębia-Zdroju Kamil Glik o debiucie z Pogonią z pewnością chciałby szybko zapomnieć.
Glik trafił do Cracovii pod koniec sierpnia i miał w niedalekiej przyszłości podnieść poziom i tak już solidnej defensywy „Pasów”. Tylko do wczoraj krakowianie stracili bowiem raptem sześć goli w siedmiu meczach, co było jednym z najlepszych wyników w lidze. Pech chciał, że w debiucie 103-krotnego reprezentanta Polski straciła aż pięć goli.
Odnotować należy, że przed sobotnim starciem z Pogonią nagle wypadło dwóch ważnych graczy. Nic więc dziwnego, że defensywa składała się z dwóch debiutantów – Glika i Andreasa Skovgaarda, który po raz pierwszy wyszedł w pierwszym składzie.
– Jakub Jugas był chory, a Arttu Hoskonen doznał urazu pod koniec piątkowego treningu. Coś mu się w łydce odezwało, mogliśmy go nafaszerować, ale nie było sensu. Tak więc dwa ważne ogniwa defensywy nam wypadły. Jest mi przykro, że Kamila Glika wpuściliśmy na konia. Kiedyś jednak musiał zadebiutować. Nie mam do niego pretensji. Trafił na mecz, w którym nic nie szło – bronił Glika szkoleniowiec Cracovii, Jacek Zieliński.
Jak przyznał sternik krakowian, Glik nie jest jeszcze w pełni dyspozycji.
– Czy Glik by zagrał, gdyby nie było chorób i kontuzji? Zagrałby, mieliśmy na to plan. Każda gra będzie dla niego ważna. Musimy to przemyśleć, by wytrzymał mecze co trzy dni, chodzi o to, by nie narazić go na kontuzję – tłumaczył Zieliński.
W następnej kolejce PKO BP Ekstraklasy Cracovia zagra z ŁKS-em na stadionie im. Władysława Króla.