Porażka Piasta Gliwice w drugim tegorocznym meczu ligowym. Gliwiczanie nie dali rady przeciwstawić się liderowi na jego terenie, gdzie ten nie przegrał od grudnia 2021 roku.
Wiadomo było, że nie będzie to łatwy mecz. Podopieczni Aleksandara Vukovicia zawitali na teren ekipy, która jesienią zdobyła tam całe 25 na 27 punktów, co daje 92,6% całej możliwej na swoim terenie zdobyczy. Nic więc dziwnego, że ewentualny podział punktów rozpatrywany był w ramach niemałej niespodzianki.
Tym bardziej że częstochowianie, podobnie jak Piast, rozpoczęli rok od straty punktów – nikt nie miał więc wątpliwości, że gliwiczanie będą mieć dzisiaj nieprawdopodobnie trudne zadanie. I tak też było, choć początek spotkania był dość zaskakujący.
Sam początek spotkania był dość zaskakujący, bowiem Piast wyszedł na Raków dość odważnie. Nie lękał się wysokiego pressingu, co zresztą opłaciło się. Już w pierwszych minutach Kamil Wilczek przeszkodził Vladanowi Kovaceviciowi, który otrzymał podanie ze środka placu gry od Gustava Berggrena, futbolówkę przejął Damian Kądzior, ale nie zdołał oddać celnego strzału, przenosząc piłkę nad bramką.
Od tego momentu Raków powoli zaczął przejmować inicjatywę, gliwiczanie okopali się we własnym polu karnym, niezły strzał oddał wspomniany Berggren, zagroził również Ivi Lopez – raz z rzutu wolnego, a raz strzałem zza szesnastki.
Niemniej jedynego gola w pierwszej odsłonie, i w zasadzie w całym meczu, zdobył Vladislavs Gutkovskis. Sędzia Marciniak i jego asystent nie wahali się ani przez moment, choć po zamieszaniu w polu karnym, w pierwszym momencie można było nie dostrzec futbolówki, która przekroczyła linię bramkową.
Druga odsłona to również przez dłuższą jej część dominacja częstochowian. Choć nie potrafili częstochowianie dominacji tej udokumentować podwyższeniem prowadzenia, momentami nawet oddawali rywalom z Gliwic piłkę, ale za to nie dopuszczali do żadnych sytuacji pod swoją bramką.
Pierwszy i jeden jedyny celny strzał podopieczni Aleksandara Vukovicia oddali dopiero w samej końcówce. I trzeba uczciwie przyznać, że nie jakość strzału była tam najgroźniejsza czy też precyzja, a raczej warunki pogodowe. W ostatnich dwudziestu minutach rozpadał się śnieg, przez co widoczność była nieco ograniczona.
Wynik nie uległ już zmianie i gliwiczanie muszą pogodzić się z tym, że wciąż, jeszcze przynajmniej tydzień, muszą spędzić w strefie spadkowej.